Borderlands 3 – Recenzja – Perfekcyjnie wysmażony chaos ze szczyptą niedociągnięć technicznych

Przyznaję się – jestem ogromnym fanem serii Borderlands. Wszystkie poprzednie części ograłam kilkukrotnie zarówno w wersji solo jak i coop – mam ogromny sentyment do wielu zarwanych nocy podczas okresu studiowania, gdzie z moimi współlokatorami siedziliśmy w 4 w pokoju 4x3m2 i pocinaliśmy w ten tytuł do upadłego. Czy to czyni mnie nieodpowiednim recenzentem, zbyt zakochanym w serii aby powiedzieć coś złego na temat najnowszej części, która ukazała się 13 września 2019? Z mojej perspektywy to tylko podwyższyło poprzeczkę następczyni z numerem 3 – oprócz Metro Exodus to była jedyna gra w tym roku, na punkcie której odczuwałam całkiem spory hype. Czy zatem ta gra chociaż w ułamku spełniła moje wygórowane oczekiwania?

To może posłuchacie historii w wygodnym fotelu?

Gotowi na kolejną historię, co? 

Minęło 7 lat od wydarzeń z 2 części i teraz szpony władzy na Pandorze należą do bliźniaków Calypso – Troya i Tyreen – którzy są swoistą parodią Internetowych influencerów: uwielbiają streamować wszystkie swoje poczynania i jakimś cudem przekonali zastępy followersów (bandytów) do wyznawania wymyślonego przez siebie kultu, mówiącego o ich naturalnym prawie do wszelkich mocy oraz bogactwa pochodzących z Krypt. Lilith i jej ekipa z Crimson Raiders jak zwykle nie odpuszczają złoczyńcom i starają się pokrzyżować plany przejęcia dobrodziejstw Krypt. Sama fabuła może nie powala, a nowi antagoniści nie przebijają jedynego w swym rodzaju Handsome Jacka z 2, ale tak naprawdę nie potrzeba tu nic więcej, aby i tak z wielką ochotą rzucić się w wir rozgrywki.

Nie ma to jak kosmos!

W Borderlands 3 naszą bazą jest ponownie Sanktuarium, ale tym razem jest ono statkiem kosmicznym, który pozwala odwiedzić nam inne planety poza piaszczystą, dobrze znaną z poprzednich części, Pandorą. Do dyspozycji Vault Hunterów jest cyberpunkowa, pełna neonów i wysokich budynków metropolitarna Promethea będąca główną siedzibą Atlasa i obecną strefą wojny z Maliwanem; z pozoru sielska Athenas, stylem przypominająca azjatyckie klasztory oraz zasiedlona przez górskich mnichów; a także porośnięta zielenią, bagnista Eden-6, która wygląda niczym park Jurajski. Każda planeta ma zupełnie inny klimat, który bardzo urozmaica eksplorację. Warto też wspomnieć, że twórcy odbyli sporo lekcji level designu i tym razem lokacje nie są już tak “płaskie” jak poprzednio – mapy są rozległe nie tylko horyzontalnie, ale i wertykalnie (czasami mamy po kilka poziomów mapy, którą dodatkowo możemy przeglądać w trybie 3D), a także widać, że pamiętano o tych, którzy chcą trochę “posnajpować” – jest mnóstwo wzniesień, pagórków i innych miejscówek, z których spokojnie można bardziej przykampić, widząc cały teren jak na dłoni. Nie ma tutaj co prawda wielkiego skoku technologicznego w porównaniu do 2, ale ciężko czepiać się czegokolwiek, gdyż grafika cieszy oko kolorami, ciekawym oświetleniem oraz kreskówkową oprawą.

 

Starzy znajomi i nowi kumple

Silną stroną serii są wyraziści bohaterowie – wiele postaci z poprzednich części pojawia się w 3 (m. in. Lilith, Tannis, Maya, Brick, Moxxi, Zer0, Claptrap, nie taka mała już Tina, a także Rhys czy Vaughn z Tales of Borderlands), ale mamy także garść nowych, które wcale nie odstają od tych dobrze już znanych – na swojej drodze spotkamy charakterną i łaknącą kawy Lorelei czy samego Wainwrighta  Jakobsa. Co ważne, NPC nie są tylko bierną “masą” pikseli i jeśli uczestniczą z nami w misji, to działają także jako dodatkowi healerzy, którzy są w stanie “podnieść” nas, gdy jesteśmy w trybie “Fight for your life”. Warto też nadmienić, że animacje postaci zostały bardzo poprawione względem części poprzednich.

 

Smakowite nowinki 

Dynamiczne wślizgi, wdrapywanie się na półki, rozwalające się przesłony, znacznie lepszy balans postaci oraz zdobywanej kasy (automaty u Moxxi nie są już takie tanie…), nowe samochody, więcej opcji broni, rozbudowane drzewka skilli a także opcja wybrania trybu kooperacji – możemy grać starym systemem znanym z 1 i 2, gdzie rozgrywka i skalowanie podyktowane jest poziomem hosta, albo postawić na większą współpracę, gdzie każdy, niezależnie od poziomu, jest w stanie dołączyć do walki bez szwanku, gdyż zarówno wrogowie, exp jak i loot są dopasowane do levelu każdej postaci. Dodatkowo w trybie kooperacyjnym loot jest oddzielny dla każdego gracza – nie trzeba już kłócić się z kompanami o to kto zgarnie złotą broń. Nie są to super innowacyjne rozwiązania – ale są one tym, czego bardzo brakowało w 2 i co znacznie poprawia frajdę z rozgrywki w najnowszej części. Wszystko to oczywiście okraszone świetną muzyką – a to akurat zawsze bardzo dobrze udawało się twórcom serii.

 

Cud, miód – niekończący się, bazylioniczny loot

W arsenale mamy aż 9 producentów broni – tym razem do zestawu dołączyły również produkty Children of The Vault, z jednym, “przedłużonym” magazynkiem, ale potrafiące przegrzać się w najmniej oczekiwanym momencie. Nowością są też słynne spluwy z nogami (guns with legs), które po przeładowaniu stają się biegającymi małymi armatkami czy możliwość przełączania się pomiędzy trybami strzelania w jednej broni (np. z kwasowej w elektryczną lub z auto na burst fire). Oczywiście każdy producent ma w swoim arsenale bazyliony wersji spluw z różnymi modyfikatorami, więc spodziewajcie się, że spędzicie mnóstwo czasu na nieustannym ulepszaniu swojego ekwipunku i porównywaniu zdobytego loota. Bazooka strzelającą hamburgerami czy kwasowe bomby wystrzeliwane z pistoletu to tutaj całkowita norma. Feeling broni także został znacznie usprawniony – różnice pomiędzy rodzajami broni są wyczuwalne w ich obsłudze, a wrogowie też nie zostają na to obojętni, przykładowo odlatując na kilka metr\ow do tyłu po potraktowaniu przez nas strzałem ze strzelby. Aspekt broni w Borderlands 3 naprawdę nie pozostawia nam w zasadzie żadnego miejsca na marudzenie – no chyba, żeby przyczepić się do długiego ładowania pocisków broni Maliwana… Niemniej mnogość i różnorodność broni to jedna z najmocniejszych stron tej gry i dosłownie można żonglować sposobami anihilacji przeciwników. Ekrany Waszych monitorów czy TV niejednokrotnie będą dosłownie emanowały pierdyliardem kolorowych rozbłysków od broni, specjalnych skilli, granatów czy rozładowanych tarcz. Naprawdę – cud, miód ten loot!

 

Zrób chaos w swoim stylu

Borderlands przyzwyczaiło nas do tego, że na początku rozgrywki wybieramy jedną z 4 klas postaci, które różnią się wieloma aspektami. W trójce deweloperzy poszli o krok dalej i mimo, że dalej gramy jako jedna z 4 postaci – władający zwierzętami Flak, Moze ze swoim super mocarnym mechem, Zane uzbrojony w cybernetyczne gadżety i najciekawsze komentarze w tej części czy syrena Amara z wieloma mistycznymi ramionami – to tym razem wybór skilli i ich modyfikatorów naprawdę zmienia styl walki i nasza postać w zależności od aktywnych skilli może przyjąć zupełnie inną taktykę. Jest to bardzo fajne rozwiązanie, które pozwoli przejść grę nawet kilka razy, różnymi postaciami z różnym ułożeniem skilli, nie nudząc się tym samym powtarzalną rozgrywką. Warto też wspomnieć, że samo Sanctuary ma przygotowany pokój dla każdej postaci, który można customizować i wywieszać w nich swoje ulubione bronie.  Oczywiście jeśli gramy solo pozostałe 3 pokoje są niedostępne – tylko w coopie możemy podejrzeć wystrój naszych kompanów. No i nie zapominajmy o modyfikacji wyglądu samej postaci – standardowo mamy do wyboru skórki stroju, różnorodne wyglądy głów (możemy grać np. głową konia wczuwając się w rolę BoJacka Horsemana), a także, co jest nowością – kolory ECHO Device, skórki broni oraz przeróżne bibeloty/ozdóbki do przyczepienia na nasze pukawki.

Kogo dzisiaj wybierasz?

 

Czas na ostrą jazdę

Nie czarujmy się – sterowania pojazdami zawsze było bolączką serii. Co więcej, mogliśmy przyzywać jednocześnie max dwa pojazdy, więc jeśli graliśmy w więcej niż 2 osoby to mogliśmy olać kumpli i skazać ich na podróże piechotą. Oprócz tego, że pojazdy pozwalały przemieszczać się nam szybciej w odległe miejsca i walczyć z wrogimi jednostkami, to nie były one zbyt atrakcyjną częścią rozgrywki. W Borderlands 3 nieco bardziej rozbudowano ten aspekt i nawet poprawiono sterowanie (choć nadal nie jest idealnie) – tym razem nie dość, że każdy gracz może wybrać swój własny pojazd z 3 typów, to jeszcze można przejmować wrogie pojazdy i zdobywać z nich lepsze części, jak np. lepsze armatki, koła z ostrzami czy super dopalacze. Wyruszając tak ubzrojoną, 4-osobową ekipą naprawdę można poczuć się niczym w Mad Maxie. Natomiast wszystkie pozyskane części są pięknie eksponowane w garażu Ellie na Sanctuary, a te nieodkryte widać jako czerwony hologram wskazując nam, czego jeszcze należy poszukać, aby skompletować swój garaż.

Zmotoryzowane królestwo Ellie

 

Opcjonalne misje… zasmakuj ich obowiązkowo!

Najnowsza część serii Borderlands oczywiście nie zapomina o dodatkowych misjach poza głównym wątkiem fabularnym i na całe szczęście nie stanowią one pustego wypełniacza. Mamy tu sporo misji-wyzwań rozsianych po mapach związanych np. z szukaniem części dla Claptrapa (a raczej jego koleżanki…), polowaniem na wyjątkowe stworzenia zlecone przez Sir Hammerlocka (a trofea z nich można później podziwiać w dedykowanym do tego pokoju w Sanktuarium) czy ukrytych lootów po legendarnym, pierwszym Vault Hunterze Typhonie DeLeonie. Pomijanie misji opcjonalnych spowoduje, że ominie Was sporo frajdy, ciekawej eksploracji i easter eggów – dlatego naprawdę warto dać im szansę i nie pędzić jedynie ścieżką wątku głównego.

 

Easter eggi podano do stołu!

Skoro już wspomniałam o easter eggach, to fani serii wiedzą, że dość specyficzny i hermetyczny humor to wizytówka serii Borderlands. Może nie każdemu od razu przypadnie do gustu i na pewno ciężej będzie przyzwyczaić się/zrozumieć go osobom, które nie grały w poprzednie części. Potrafi być kretyński, obsceniczny i mocno sucharski – ale taki właśnie pasuje do tego świata i wielokrotnie rechotaliśmy całą drużyną podczas słuchania kolejnych złotych myśli Claptrapa czy komentarzy Zane’a. Do tego należy oddać pokłon twórcom za naprawdę ogromną liczbę easter eggów i nawiązań do różnych elementów popkultury – mam wrażenie, że jest ich tak dużo, że nie sposób natknąć się na większość podczas jednej rozgrywki.

50 odcieni… sosu?

 

Kulinarne questy w menu Echo Device… 

Czy mogłoby być więcej elementów kulinarnych w Borderlands 3? No w sumie mogłoby… ale i tak jest ich całkiem sporo, a nawet poświęcono im kilka misji! Kofeinowy wątek w Rise & Grind, hamburgerowe boty w Dynasty Diner, pudełka od płatków Splodes, które po uderzeniu grają gitary riff, klimatyczny pub i piekarnia Syren na Athenas, małe food tracki na Eden-6 i szaszłyki dziwnego pochodzenia grillowane na ulicach Promethei – dzięki temu moja galeria jedzeniowych screenshotów znowu powiększyła się o kilkadziesiąt eksponatów. Jest też parę kulinarnych easter eggów – jak np. książka na półce Sir Hammerlocka o ciekawym tytule 50 Shades of Gravy… Więcej szczegółów o jedzeniu w 3. części Borderlands opiszę w konkretnych przepisach – na pierwszy ogień pójdzie ciasto inspirowane wspomnianą piekarnią z Athenas, także badźcie czujni.

Czas na obiad

Vault Insider Program – świetny hype booster 

Jest jeszcze jedna rzecz, za którą należy pochwalić zespół odpowiedzialny za najnowsze Borderlands. Jest nią budowanie społeczności i hype’u kilka dobrych miesięcy przed premierą. Mowa tu nie tylko o regularnie wypuszczanych teaserach czy materiałach – ale także o Vault Insider Programme, w którym za określone działania (np. obejrzenie trailera czy przeczytanie artykułu na stronie gry lub wpisanie kodu z newslettera) otrzymywało się punkty, które można było zamienić na nagrody w grze, np. rzadkie bronie czy skórki do gry lub tapety na pulpit. Sama skorzystałam z tych dodatkowych bonusów i przy okazji byłam cały czas na bieżąco z informacjami o grze, więc akcja była naprawdę efektywna. Dodatkowo warto wspomnieć, że kilka miesięcy przed premierą wypuszczono także darmowe DLC, które jest pomostem pomiędzy 2 i 3 oraz zadbano o pakiety tekstur HD i zniżki na zestaw Handsome Collection.

Twórcy pamiętali także o dostępności

 

Gorzka domieszka problemów technicznych

To teraz czas na nieco gorzkiego smaku – największą bolączką Borderlands 3 jest strona techniczna i optymalizacja. Grę testowałam głównie na PS4 Slim oraz przez chwilę na wersji Pro. Jestem jeszcze w stanie ścierpieć pierwszy tydzień po premierze gry z pewnymi niedociągnięciami – ale brak poprawy rażących błędów w prawie miesiąc po niej jest już nieco irytujący. Po pierwsze i chyba najbardziej znamienne – menu ECHO Device potrafi ładować się po 10 sekund, bo nawrzucano tam zbyt wiele efektów wizualnych (a przecież dobre UI nie musi strzelać fajerwerkami – wystarczy, że jest wygodne, przejrzyste i użyteczne), dlatego zmiana ekwipunku podczas walki nawet nie wchodzi w grę. Split screen, mimo całkiem wygodnego horyzontalnego widoku, potrafił naprawdę ostro przylagować w momencie, gdy któryś z graczy otwiera wspomniane wyżej menu ECHO (testowane na PS4 Pro – nawet nie próbuję sobie wyobrażać grania w trybie split screen na standardowej slimce) czy sklep. Ostre spadki FPS gra zalicza także podczas nagromadzenia efektów wybuchów w pełnym trybie coop. Powolnie doczytujące się warstwy tekstur przy ładowaniu lokacji, wyświetlanie złej miniaturki mówiącego NPC’a czy lecąca w tle muzyka trybu walki nawet po jej zakończeniu to niby drobnostki, ale wskazujące na to, że gra nie została dopieszczona tak, jak powinna. Stabilność zostawia wiele do życzenia, ale nie wpływa aż tak na samą grywalność – pomijając spore problemy klatkowaniem przy samym odpalaniu menu, reszta błędów nieszczególnie przeszkadza w ogólnej rozgrywce.

Zamiast spluwy z nogami, mam broń lewitującą – bo moja postać zniknęła xD

Podsumowując – mimo sporej zachowawczości w designie rozgrywki oraz licznych niedociągnięć technicznych i przekombinowanego, lagującego menu, Borderlands 3 zasługuje na liczne pochwały i powinna być obowiązkową pozycją zarówno dla fanów serii, jak i miłośników loot shooterów. Ponad 3 tygodnie po premierze, a ja nadal świetnie się bawię – zarówno solo, jak i z moją ekipą (dzięki Kiniu, Squallu i Wiśnia!). Wiele aspektów zostało poprawionych więc rozgrywka jest bardziej miodna niż kiedykolwiek. Chociaż faktycznie twórcy poszli bardzo bezpieczną drogą i nie próbowali zrobić z serii czegoś zupełnie innego i innowacyjnego, to nie należy ich za to ganić, bo ta strategia pozwoliła na wyprodukowanie bardzo dobrej gry. Jeśli szukacie wielogodzinnej i bardzo satysfakcjonującej wielowymiarowej rozwałki, która uraczy Was kolorową, kreskówkową grafiką i specyficznym humorem – to nie czekajcie, tylko kupujcie swoją kopię i wyruszajcie na podbój Krypt! Zdecydowanie polecam!

 

Moja końcowa ocena:

8.5/10 

Dodatkowo – wielkie podziękowania dla Cenegi (zwłaszcza Przemka) za kopię gry oraz przewspaniały press kit z rysunkiem mojej podobizny przerobionej na Syrenę (Tiny Anitę). Cudo <3

Grę można zamówić m.in. na Muve.pl.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Anita „Deer” (@nerdskitchen)

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Anita „Deer” (@nerdskitchen)

Scroll to top