Rosyjski zbiteń – Metro Exodus – rozgrzewający napój
Schowaj/pokaż wstęp
Jeśli miałabym wymienić grę, na którą nie mogłam się doczekać w ostatnich miesiącach, to na pewno jest to Metro Exodus. Bardzo lubiłam poprzednie części i z uwagą śledziłam kolejne teasery oraz pierwsze gameplaye z zapowiedzianej, nowej odsłony. Przyznam, że trochę bałam się zmiany formuły poprzez tytułowe “wyjście” z metra, bo to właśnie hermetyczny, brudny klimat moskiewskiego metra był tym, co w tym uniwersum pociąga najbardziej. Już w poprzednich częściach zdarzało się, że wychodziliśmy na powierzchnię, ale były to akcje raczej epizodyczne, a ich wszystko działo się raczej na niewielkim terenie. Tym razem twórcy mieli nam zaserwować daleką podróż pociągiem przez Rosję oraz semi-otwarte lokacje wymagające szerszej eksploracji. Pokazówki z rozgrywki były bardzo obiecujące, zwłaszcza pod kątem grafiki, która zapowiadała się niezwykle realistycznie i bogato w detale. Piszę ten wpis z perspektywy przejścia całości i muszę przyznać, że to jedna z lepszych gier post-apo w jakie grałam!
Wspomniana grafika trzyma obiecany wysoki poziom (także na konsoli to bez uszczerbku FPS) – przepięknie wykonane, obszerne lokacje w różnych porach roku ze zmienną pogoda, ciekawe miejsca do eksploracji oraz różnorodne budynki, po których widać, że były kształtowane ludzką ręką. Jest to jedna z nielicznych gier w klimatach postapokaliptycznych gdzie naprawdę czuć trudy i znoje survivalu na skażonej powierzchni – celowanie nie jest wcale takie zwinne (w końcu mamy na sobie trochę sprzętu), ciężej biega nam się po grząskim terenie, który dodatkowo przyczynia się do zabrudzenia naszej broni, a jeśli jej nie wyczyścimy (oczywiście pod warunkiem, że mamy odpowiednie chemikalia), to narażamy się na jej zacinanie podczas walki. Czujne mutanty nie pozwalają nam wesoło hasać po terenie, ale strategicznie podchodzić do obierania ścieżek do celu. Oprócz otwartych lokacji twórcy nie zapomnieli także o ciemnych, klaustrofobicznych miejscówkach, do których niejednokrotnie musimy wejść, aby kontynuować wątek fabularny. Ostrzegam arachnofobów takich jak ja – jeden z tych etapów jest dla nas szczególnie ciężki, wiecie, brak oświetlenia, pełno pajęczyn, mało amunicji… Ogólnie na trudniejszym poziomie trudności cały czas musimy trzymać się na baczności i choć chciałoby się poczuć jak na wakacjach dzięki wielu pięknym sceneriom, to takie jak to, z krwi i kości postapo, nie pozwala na zbyt długie i beztroskie chwile wytchnienia. Do tego spory arsenał broni i wachlarz ich modyfikacji, ciekawe interakcje ze współtowarzyszami, wszystkie efekty takie jak zabrudzenia maski, ciężki oddech bohatera, brak widoczności podczas ciężkich warunków pogodowych – to wszystko czyni tytuł bardzo wciągającym, immersyjnym doświadczeniem.
Gra oczywiście nie jest bez wad – na poprawę zasługiwałyby długie ekrany ładowania (grałam na konsoli) albo ludzka AI, gdyż często zdarzało się, że atakowani NPC biegali w randomowe miejsca, praktycznie wystawiając się na strzał z mojej snajperki. To na dłuższą metę nie przeszkadza, zwłaszcza, że gra często sugeruje skradankowe podejście, więc to da się przeboleć przy tylu zaletach. Jedyną rzeczą, która mnie frustrowała to system zapisu – są tylko dwie opcje, zapis szybki i automatyczny. Zdarzyło mi się zapomnieć o trybie szybkim i gra automatycznie nadpisała mi się w momencie zauważenia przez wroga, musiałam więc ponownie zagrać od ostatniego zapisu szybkiego. Może był to celowy zabieg, aby jeszcze bardziej utrudnić rozgrywkę, ale tutaj akurat przydałaby mi się większa swoboda. Niemniej, najnowsza odsłona Metro Exodus to dla mnie poważny kandydat na grę roku – każdy, kto choć trochę lubi klimaty postapokaliptyczne, powinien jak najszybciej zapoznać się z tym tytułem. Jest to pięknie osadzony, mięsisty gameplay okraszony tym, co w uniwersum Gluhovskiego najlepsze. Ode mnie mocne 9/10.
Jeżeli chodzi zaś o elementy kulinarne, to przez całą grę praktycznie ma słownych wzmianek o konkretnych daniach. Ale to nie znaczy, że nie zadbano o tematykę kulinarną w inny sposób – w wielu lokacjach widać charakterystyczne dla rosyjskiej kuchni samowary oraz metalową zastawę: szklanki w koszyczkach czy emaliowane garnki z kwiatowymi ornamentami. Niejednokrotnie mamy okazję zobaczyć, jak bohaterowie pichcą coś na paleniskach lub trzymają kubki w dłoniach. Do tego czeka nas jedna fabularna uczta – więcej szczegółów podam w kolejnym wpisie, bo są tam dwie potrawy, które chciałabym odtworzyć, także zostawmy to sobie na kolejny raz. Tym razem skupimy się na napitku – bo nasza ekipa kolejowa wyraźnie nie oszczędza na nawiadnianiu swojego organizmu na różne sposoby 😉
Oprócz najoczywistszego trunku towarzyszy znad Wołgi, trzeba też zapewnić organizmowi prawdziwie gorący napój. Skoro w grze samowary pojawiają się tak często, moim pierwszym skojarzeniem było zbiteń – tradycyjny napój rosyjski na bazie miodu, znany już od XII wieku, bardzo popularny aż do XIX wieku, w którym wyparła go herbata i kawa. Jednakże przywrócono go do łask całkiem niedawno i zaczęto produkować na masową skalę w butelkach, podobnie jak piwo czy kwas chlebowy. W czasach sławy można było go kupować od sbiteńszczików, którzy nosili ze sobą pojemniki z tym cudownym napojem. W medycynie ludowej zbiteń doceniany jest właśnie za wartości rozgrzewające i odżywcze, a w zależności od użytych składników przypisuje mu się działanie przeciwpasożytnicze, detoksykacyjne i przeciwzapalne. Receptury na tradycyjny zbiteń różnią się w zależności od regionów, ale głównym składnikiem jest miód (a niegdyś melasa) oraz przyprawy korzenne i zioła (jak mięta czy melisa), a czasami także i chmiel. Zdarza się, że dodaje się do niego dżem jagodowy lub sok porzeczkowy czy malinowy. Niektóre źródła podają też, że dolewa się alkoholu – wina, brandy, a nawet i wódki. Ze względu na dużą dawkę słodkości, dobrze jest pić go z cytryną – o ile oczywiście jesteśmy w stanie pozwolić sobie na takie rarytasy w postapokaliptycznych warunkach (bo suszone przyprawy i miód spokojnie przetrwają największe kataklizmy) 😉 Co ciekawe, napój nadaje się nawet podczas cieplejszych pór roku – wtedy pije się go w formie schłodzonej.
Wydaje się, że zbiteń to nic odkrywczego – ale nie ma nic lepszego niż porcyjka tego napoju podczas zimniejszego wieczoru po powrocie ze spaceru lub podczas przeziębienia. Przyjemnie rozgrzewa, wzmacnia organizm i jednocześnie posiada niespotykany smak dzięki połączeniu różnych składników, warto poeksperymentować z różnymi ziołami przyprawami, aby znaleźć swój ulubiony. Na pewno żaden stalker nie odmówiłby zabrania porcyjki w termos na dłuższą wyprawę!
ZBITEŃ
Metro Exodus
rosyjski napój rozgrzewający na bazie miodu
CZAS PRZYGOTOWANIA: 30 min
CENA: 8 zł
LICZBA PORCJI: 4 porcje
POZIOM: łatwe
POTRZEBUJESZ
rondel
szklanki
sitko
SKŁADNIKI:
na litr wody
miód wielokwiatowy – 100g (1/3 szklanki)
imbir w proszku (1/2 łyżeczki)
tarta gałka muszkatołowa – 2 szczypty
cynamon – 1 laska lub 1/2 łyżeczki mielonego
goździki – 2 szt.
zioła, suszone lub świeże np. mięta lub melisa – garść
sok z cytryny (do podania)
PRZYGOTOWANIE
1. MIÓD + WODA (20 min)
Wodę wymieszaj z miodem w garnku, podgrzej do wrzenia, często mieszając, następnie gotuj przez ok. 20 min na bardzo małym ogniu.
2.PRZYPRAWY (5 min)
Do garnka dodaj przyprawy i zioła, wymieszaj i gotuj kolejne 5 min.
3. PRZELEWANIE PRZEZ SITKO
Zestaw rondel z palnika i przelej napój przez sitko, aby pozbyć się resztek przypraw.
PODANIE
Gorący zbiteń podawaj z sokiem z cytryny. Można dodać też odrobinę dżemu jagodowy dla zróżnicowania smaku oraz nieco alkoholu (wina, brandy lub wódki) dla jeszcze mocniejszego rozgrzania! Zdejmij maskę i delektuj się korzennym, słodkim smakiem tej rosyjskiej ambrozji!
Wpis powstał dzięki uprzejmości Techland Wydawnictwo, które dostarczyło nam kopię gry i jest wydawcą tytułu w Polsce.